Aktualności

Ten straszny gaz łupkowy

Rozmiar czcionki:

 

 

Schemat gaz niekonwencjonalny

Druga Norwegia! Nieprawda – przyszły bantustan! Gaz łupkowy zaczyna dzielić społeczeństwo. Ile jest prawdy w pogłoskach o szkodliwości jego wydobywania? Spróbujmy spojrzeć na rzecz okiem geologa.

Uczestnicy sporu, który podzielił również Europę, posługują się argumentami bardzo ogólnymi, w dużej mierze politycznymi. Jeśli jednak mocniej ich przyprzeć do muru, okazuje się, że głównym źródłem wiedzy jest film Josha Foxa „Gasland”, szeroko kolportowany w sieci, ostatnio również z polskimi napisami. To jednak nie warstwa informacyjna, lecz niezwykle sugestywne obrazy najbardziej wpłynęły na stan świadomości społecznej. Płonąca woda w kranie stała się ikoną zagrożeń, które niesie eksploatacja gazu łupkowego. I jak tu nie zadumać się nad przenikliwością pewnego wodza rewolucji, który przed prawie stu laty stwierdził, że kino to najważniejsza ze sztuk?

Sukces „Gaslandu” nie dziwi, bo też majster go nakręcił nie byle jaki. Wbrew temu, co sugerują spoty reklamujące ten film, Josh Fox wcale nie jest amatorem i prowincjonalnym miłośnikiem gry na banjo. To doświadczony reżyser teatralny i filmowy, laureat kilkunastu prestiżowych nagród i konsument wielu grantów dla twórców alternatywnych. Kieruje obecnie International WOW Company – międzynarodową trupą teatralną, której spektakle dotykające najbardziej palących problemów społecznych – globalizacji, rasizmu, nietolerancji – prezentowane były w USA, Europie i Azji. Jego kontrowersyjny, antywojenny film „Memorial Day” był przedstawiany na wielu festiwalach. Już w 2004 roku New York Times pisał, że Fox jest „najbardziej awanturniczym przedstawicielem nowojorskiej awangardy”.

Z potęgą obrazu stworzonego przez tak doświadczonego twórcę walczyć jest trudno, zwłaszcza gdy dzieło przedstawiane jest jako dokument i kandydat do Oscara. Jednak próby takie podejmowano. W jednej z nich, na stronie http://www.energyindepth.org/debunking-gasland/ specjaliści rozkładają film na czynniki pierwsze, minuta po minucie. Czy przekonali opinię publiczną? Wątpliwe – wydaje się, że polegli w zderzeniu z najbardziej sugestywnym kadrem – płomieniem buchającym z domowego kranu. Cóż, magia ekranu…

Spróbujmy zatem inaczej. Aby zweryfikować mity narosłe wokół złowrogiego gazu skupimy się na faktach przyrodniczych, odnoszących się do polskiej, a nie amerykańskiej rzeczywistości. Naszym zdaniem każdy – niezależnie od wykształcenia i zawodowej specjalności może je dość łatwo sprawdzić. Aby je poznać, wyruszymy najpierw… na Podkarpacie.

Polski Gasland

Iwonicz Zdrój. Ciepły, letni wieczór gdzieś około roku 1840. Na leśnej polanie, na stoku Góry Przedziwnej zgromadził się podekscytowany tłumek kuracjuszy.  – Patrzcie, tam w pierwszym rzędzie, starszy pan z sumiastym wąsem – to Wincenty Pol, słynny poeta i przyrodnik – rozlegają się szepty. Wszyscy milkną, gdy pracownik uzdrowiska w służbowym uniformie zapala pochodnię na długiej tyczce. Zbliża płomień do tafli jeziorka, bulgoczącego w ciemnościach, i nagle – fuuch! – z wody bucha słup ognia rozświetlając na chwilę całą polanę. Kuracjusze klaszczą z zachwytu, odważniejsi czerpią po kubeczku ze spokojnego już teraz jeziorka, na którego powierzchni tylko od czasu do czasu rozrywają się bańki gazu. Woda jest żółtawa, słona, lekko pachnie kadzidłem, ale czegóż się nie robi dla zdrowia. Przecież już w 1578 r. sam Wojciech Oczko, nadworny lekarz króla Stefana Batorego pisał, że woda ze źródła zwanego Bełkotką należy do najcenniejszych w Iwoniczu.

Źródło istnieje do dzisiaj, chociaż bulgocze znacznie słabiej niż sto lat temu. Ma status pomnika przyrody, prowadzi do niego Aleja Wincentego Pola – oczywiście. To jeden z ulubionych celów spacerów kuracjuszy. Nad taflą burej wody osadzono kamienną tablicę z portretem autora „Pieśni o ziemi naszej” i fragmentem jego wiersza poświęconego temu fenomenowi przyrodniczemu.

A cóż to pali się w Bełkotce? Oczywiście, metan – główny składnik gazu ziemnego, pochodzący z płytko zalegających złóż ropy naftowej, której zwykle towarzyszy. W tej części Podkarpacia jest mnóstwo oznak obecności węglowodorów płynnych i gazowych. Ropa widoczna jest w studniach, przesącza się do potoków, a i gaz czasami bulgocze w stawach. To historyczne zagłębie, kolebka światowego górnictwa naftowego do dzisiaj dostarczające znacznych ilości gazu i nieco ropy. Złóż gazowych jest tutaj 132, w tym największe w kraju „Przemyśl” eksploatowane od 1955 roku. Odwiercono tu kilka tysięcy otworów, działa kilka kopalni gazu. Ot, taki polski Gasland, tyle że z ponad stuletnią tradycją. Czy jego mieszkańcy mieli kiedykolwiek do czynienia z płonącą wodą w kranach? Nigdy, o ile nam wiadomo. Wody są tutaj znakomitej jakości, wiele jest leczniczych. A zniszczenia krajobrazu i środowiska? Najlepiej się przekonać odwiedzając tę malowniczą krainę. Gospodarze będą wdzięczni – żyją zarówno z przemysłu naftowego, jak i z turystyki.

Oswajamy metan

Nikt już nie pije wody z Bełkotki – wygląd ma całkiem niezachęcający – ale przez stulecia uważana była za skuteczny środek na różne dolegliwości. Czy to oznacza, że ludzie nieświadomie pili wodę zatrutą metanem? Ależ skąd: metan nie jest trujący! Występuje powszechnie w przyrodzie, a na organizm ludzki ma taki sam wpływ jak azot czy wodór – czyli żaden. Mogą to potwierdzić górnicy z kopalni węgla na Górnym Śląsku, które bez wyjątku mają status metanowych. Aby nie dopuścić do eksplozji, zawartość gazu w powietrzu kopalnianym musi być niższa od 4,5%. Dzięki wentylacji w kopalniach utrzymuje się stężenia 0,5–1%. To setki tysięcy razy więcej niż w powietrzu atmosferycznym. A mimo to wśród górniczych chorób zawodowych nie ma żadnej związanej z przebywaniem w atmosferze metanowej. Nie skarżą się też mieszkańcy terenów bagnistych, które generują znaczne ilości tego gazu (jego pierwotna nazwa to przecież gaz błotny). Nie odczuwają dolegliwości hodowcy bydła, które z racji swego metabolizmu odpowiedzialne jest za 18% globalnej produkcji gazów cieplarnianych.

A co z metanem zawartym w wodzie? Jest również całkowicie nieszkodliwy. Między innymi dlatego, że prawie się w niej nie rozpuszcza. Maksymalne stężenie to 3,5 mg w 100 g wody. To proporcja raczej homeopatyczna. Ponieważ metan jest bezwonny i pozbawiony smaku, to nie zmienia też smaku wody. Nadaje się ona do picia nawet przy maksymalnym stężeniu. Dowód? Proszę bardzo. Otwieramy szacowny podręcznik „Hydrogeologia ogólna” prof. Zdzisława Pazdro, na którym wychowały się całe pokolenia geologów. Pierwsze wydanie z 1964 r., na długo zanim komukolwiek się śniło, że z łupków będzie można wydobywać gaz ziemny. Czytamy: Wody występujące w osadach deltowych, wśród których znajdują się gnijące namuły organiczne, zawierają nieraz spore ilości metanu. Po odsłonięciu warstwy wodonośnej w studni lub w wierceniu, gaz wydobywa się z wody i może być zapalony. Takie zjawiska spotyka się nieraz na obszarze delty Wisły. Na Helu spotyka się wody z metanem takiego pochodzenia w warstwach litorynowych piasków alternujących z namułami.

Czyli nic nowego – studnie z metanową wodą użytkowane były od dawna, nie tylko na Helu i przy ujściu Wisły, ale też w wielu innych rejonach kraju, gdzie korzysta się z pierwszego poziomu wodonośnego. Prawdopodobnie istnieją do dzisiaj nikomu nie szkodząc.

Nie oznacza to jednak, że sytuację, w której można podpalić wodę z kranu, należy uznać za normalną. Tolerowanie takiego zjawiska jest niebezpieczne i idiotyczne. Jeśli metanu jest tyle, że wydobywa się w postaci gazowej, to należy jak najszybciej temu przeciwdziałać. Rozwiązania są dwa. Albo przestajemy korzystać z ujęcia i wiercimy nową, głębszą studnię, albo też przed wpuszczeniem takiej wody do sieci poddajemy ją odgazowaniu, podobnie jak to się robi z nadmiarem dwutlenku węgla. Można, oczywiście, wybrać trzecią drogę i zaprosić ekipę filmową twierdząc, że woda płonie na skutek zabiegów technologicznych przy wydobywaniu gazu łupkowego. Powodzenie murowane, ale sensu w tym niewiele. Dlaczego?

W żadnym z wypadków pokazanych w filmie „Gasland” instytucje powołane do kontrolowania środowiska nie stwierdziły, by metan w kranach mógł pochodzić z głębokich pokładów łupków gazonośnych. Jego cechy geochemiczne w większości przypadków wskazują na pochodzenie z płytkich warstw wzbogaconych w materię organiczną, takich właśnie jak opisywane przez prof. Pazdro. W niektórych przypadkach stwierdzono, że źródłem metanu są płytkie pokłady węgla kamiennego. Gaz występujący w głębokich warstwach łupków ilastych ma zupełnie inną genezę – termogeniczną, a nie biogeniczną – i charakterystyczne sygnatury izotopowe, stąd odróżnienie jest możliwe.

Dwa miliony szczelinowań

Bez nowoczesnych metod szczelinowania hydraulicznego wydobycie gazu ziemnego z łupków nie byłoby możliwe. To prawda, co nie oznacza jednak, że amerykańska technologia jest rewolucyjnym odkryciem ostatnich lat. Już przed II wojną światową zauważono, że zwiększenie powierzchni kontaktu skał gazonośnych z przestrzenią szybu eksploatacyjnego powoduje wzrost produkcji gazu. To rozwinięcie powierzchni skalnej próbowano uzyskać na różne sposoby. Jednym z bardziej spektakularnych było tzw. torpedowanie wiertnicze, polegające na opuszczeniu ładunku wybuchowego do otworu i zdetonowaniu go w obrębie warstw produktywnych. Rzadko przynosiło to zamierzony efekt i dlatego dzisiaj nie jest stosowane. O wiele lepsze wyniki uzyskiwano zatłaczając wodę, co powodowało otwarcie naturalnych spękań i pożądane zwiększenie powierzchni kontaktu. Aby szczeliny nie zamknęły się pod naciskiem górotworu, w ostatniej fazie dodawano tzw. podsadzkę, najczęściej drobnoziarnisty piasek. Z czasem płyn wzbogacano o związki chemiczne, które polepszały jego zdolność do penetracji.

Eksperymentowano z boranami, izopropanolem, glikolem, benzyną i olejem dieslowskim (dzisiaj większości tych środków, zwłaszcza ropopochodnych, już się nie używa). Zamiast podsadzki piaskowej stosowano kulki z tworzywa sztucznego, szkła lub płynne polimery, które twardniały w szczelinach skalnych w postaci nitkowatej sieci. Aby jeszcze bardziej zwiększyć stopień penetracji złoża, wiercono otwory kierunkowe, w tym poziome, umożliwiające szczelinowanie na znacznie dłuższym odcinku niż w otworze pionowym. Amerykańska służba geologiczna ocenia, że takich zabiegów od 1947 r. w USA wykonano około miliona, a na świecie drugie tyle – również w Polsce.

Cóż więc wynaleźli amerykańscy eksploratorzy, skoro szczelinowanie to nic nowego? Kilka istotnych nowości. Po pierwsze, ich zasługą jest, że w ogóle uparli się wiercić w łupkach, co serdecznie odradzali im geolodzy. Po drugie, doprowadzili do perfekcji technologię, która zawsze była uważana za trudną, kosztowną i w zasadzie eksperymentalną. Po trzecie wreszcie, wykorzystując ogromną nadpodaż usług wiertniczych w USA, doprowadzili do kilkakrotnej obniżki cen wierceń poziomych i szczelinowania. Dzięki tej obniżce kosztów i standaryzacji, zabiegi, jeszcze 10 lat temu uważane za kosztowne i niepewne, stały się normą w wiertnictwie. W sumie więc Amerykanie zrobili to, w czym zawsze byli mistrzami, poczynając od taśmowej produkcji Forda T – seryjna „produkcja” szybów gazowych stała się faktem. Przyniosło to zadziwiające efekty: cena gazu spadła pięciokrotnie, a import tego surowca przestał być konieczny.

Podziemna chemia

Technologie zwiększania wydobycia ropy i gazu metodą tworzenia sztucznych szczelin nigdy przed epoką gazu łupkowego nie budziły kontrowersji. Prawdę powiedziawszy nikogo poza wąskim gronem specjalistów nie interesowały. Czy słusznie? A może nieświadomie tolerowaliśmy groźne dla ludzi i środowiska zabiegi?

Spróbujmy zatem przyjrzeć się temu, co od lat wtłacza się pod ziemię. Na początek weźmy zwykły, pionowy otwór badawczy. Do jego wykonania potrzebna jest płuczka wiertnicza, która chłodzi świder, wynosi zwierciny i stabilizuje ściany odwiertu. Kiedyś była to woda z domieszką iłu. Dzisiaj jest to produkt standaryzowany, podzielony na wiele kategorii. Są płuczki iłowe, olejowe (na bazie paliw dieslowskich), skrobiowe, wapienne (z sodą kaustyczną), solne, barytowe, polimerowe i wiele innych. Sporo chemii…

Płuczka krąży w obiegu zamkniętym, po zakończeniu wiercenia zgodnie z przepisami jest utylizowana. Jednak pewna jej część zostaje pod ziemią. Poza płuczką do wykonania otworu potrzebne są mieszaniny uszczelniające kolumnę rur, izolujące przewiercane poziomy wodonośne i przeznaczone do likwidacji otworu. Są to zaczyny zawierające iły, cement, wypełniacze i trochę środków chemicznych.

Często wykonuje się kwasowanie otworów polegające na wtłaczaniu rozcieńczonego kwasu solnego. Rozpuszcza on skały wapienne, poszerza naturalne szczeliny. To zabieg typowy przy wykonywaniu podziemnych ujęć wody pitnej.

Czy cała ta chemia tłoczona od dziesiątków lat pod ziemię wpłynęła na środowisko? Polskie doświadczenia są dosyć bogate – od 1945 r. odwierciliśmy ponad 7500 głębokich (przekraczających 1 km) otworów. Nigdy się nie zdarzyło, by cokolwiek z opisanego wyżej asortymentu wydostało się w sposób niekontrolowany na powierzchnię ziemi czy zanieczyściło podziemne poziomy wód użytkowych. Potwierdzić to mogą nie tylko systematyczne badania jakości wód podziemnych prowadzone przez Państwowy Instytut Geologiczny (800 stacji pomiarowych), wyniki kontroli urzędów górniczych i służb ochrony środowiska, ale przede wszystkim mieszkańcy terenów, na których prowadzono prace. A wiercono kiedyś bardzo intensywnie – w rekordowym 1967 r. wykonano prawie 450 głębokich otworów. Świadków jest sporo.

Przejdźmy jednak do głównego podejrzanego o zanieczyszczenie, czyli szczelinowania hydraulicznego. Niestety, polskie doświadczenia są tutaj mizerne. Stosowano tę metodę tylko w pionowych odcinkach otworu i raczej rzadko, ze względu na koszty. Oprzeć się musimy na deklaracjach wyspecjalizowanych firm wykonujących te usługi – najczęściej Halliburton i Schlumberger.

Wbrew powszechnej opinii, obie firmy udostępniają informację o składzie owej mieszanki. Ogólną znaleźć można w sieci, szczegółową zna zawsze nadzór górniczy. Nie ma w niej niczego nadzwyczajnego: 95% wody, 4,5% piasku i 0,5% związków chemicznych. Wszystkie używane w gospodarstwach domowych i przemyśle spożywczym. Żadnych niebezpiecznie toksycznych w tym stężeniu. Dowód? Najprostszy z możliwych. Proszę przyjrzeć się operatorom maszyn na wiertni, najbardziej narażonym na kontakt z potencjalną trucizną. Takie zdjęcia pokazuje często telewizja. Czy noszą maski i specjalne kombinezony przeciwchemiczne?

Tajemnicze łupki

Skoro metan jest obojętny dla zdrowia ludzi i zwierząt, a płyny szczelinujące nie są bardziej toksyczne niż mieszaniny używane do tej pory w wiertnictwie, to gdzie leży przyczyna panicznego strachu przed eksploatacją gazu łupkowego? Może coś groźnego czai się w samych łupkach gazonośnych? Aby to sprawdzić, udajmy się na jeszcze jedną wycieczkę – tym razem w Góry Świętokrzyskie.

Ciemne, bogate w materię organiczną łupki dolnego paleozoiku, tak tropione przez poszukiwaczy gazu łupkowego, znaleźć tu można na powierzchni ziemi, a nie na głębokości kilku kilometrów. Klasyczne odsłonięcie to wąwóz Prągowiec (nazywany też Pągowiec) w południowej części Gór Świętokrzyskich. Dostać się tam najłatwiej z Łagowa (37 km na wschód od Kielc), kierując się na Raków drogą nr 756, z której skręcić trzeba do wsi Bardo, a dalej na północny zachód – najlepiej pieszo – w kierunku niewysokiej góry Ryj. W jej zachodnim zboczu otwiera się trudno dostępny, zarośnięty parów o długości ok. 400 metrów. Na jego ścianach prześledzić można pełny profil środkowych ogniw syluru – wenloku i ludlowu – wykształconych w postaci ciemnych łupków organogenicznych, identycznych jak te, które są przedmiotem poszukiwań na Pomorzu czy Lubelszczyźnie.

Wycieczka może być interesująca nawet dla osób niezbyt pasjonujących się historią Ziemi, albowiem w ciemnych płytkach sypiących się ze zboczy, bez trudu można znaleźć pięknie zachowane skamieniałości, w sam raz do domowej kolekcji: liczne witkowate odciski graptolitów, czasami trylobity, małże, liliowce i łodziki.

Takich miejsc jest w Górach Świętokrzyskich znacznie więcej – łupki paleozoiku występują tu powszechnie. Ponieważ są stosunkowo mało odporne na erozję, to najczęściej w strefie ich wychodni rozwinięte są doliny i wąwozy. Ich dnem zazwyczaj płyną potoki, zasilające z kolei rzeki. Z tych wód korzystają ludzie i zwierzęta, nikt jednak nie zauważył, by obecność czarnych łupków źle wpływała na zdrowie. Jakość wód powierzchniowych jest tu mniej więcej taka sama, jak w całej reszcie kraju, ponieważ łupki nie odznaczają się żadnymi nadzwyczajnymi cechami – ani złowrogą chemią, ani szczególną radioaktywnością. Niestety gazu też w nich nie ma, bo wyniesione zostały zbyt blisko powierzchni ziemi.

Zatrute wody

szczelinowanie495 313x300 Ten straszny gaz łupkowy

Mimo oczywistych dowodów wciąż utrzymuje się przekonanie, że gaz ziemny i płyny wtłaczane pod powierzchnię ziemi mogą wydostać się poprzez sieć szczelin i zanieczyścić użytkowe poziomy wodonośne. Skąd ono wynika? Wydaje się, że głównym powodem jest brak wyobraźni – geologicznej, można by rzec. Powszechne jest mniemanie, że skały na głębokości występowania gazu łupkowego (w Polsce 2,5–4 km), mają te same cechy co skały na powierzchni ziemi. Lekceważy się zupełnie gigantyczny ciężar nadkładu i temperaturę, które w istotny sposób zmieniają ich właściwości. Na tych głębokościach nie ma już żadnych otwartych szczelin, nawet w obrębie uskoków, a wszystkie próżnie i pory skalne ulegają zaciśnięciu. Ani gaz, ani woda nie są w stanie przedostać się przez tak sprasowane masy skalne na powierzchnię ziemi. W polskich warunkach dodatkową warstwą izolującą są pokłady soli, która na głębokości kilku kilometrów ma właściwości plastycznej masy uszczelniającej. Nie ma najmniejszych szans, by coś się przedostało przez taki ekran.

Dowód? Bardzo prosty. Na Niżu Polskim od lat poszukuje się (z dobrymi skutkami) zwykłych złóż gazu ziemnego, występujących na głębokości ponad 1500 m. Gdyby gaz penetrował warstwy nadkładu, nawet w minimalnych ilościach, to poszukiwacze mieliby komfortową sytuację: zamiast wiercić kosztowne otwory, mogliby z czułym detektorem oblecieć teren i bingo! – złoże zlokalizowane. Niestety, tak nie jest. Trzeba wiercić…

Szczelinowanie nie wpływa na zdolności izolacyjne tego grubego nadkładu warstw skalnych. Dlaczego? Ze względu na proporcje: sieć sztucznie otwartych szczelin, zabezpieczonych przed zaciśnięciem ziarnkami piasku, rozciąga się tylko na odległość 200 m od strefy iniekcji w poziomie i 100 m w pionie. Do powierzchni ziemi jeszcze bardzo daleko. Równie daleko jest do użytkowych warstw wodonośnych. Zalegają one na głębokości najwyżej kilkuset metrów. Głębiej wody są zasolone i zupełnie nie nadają się do picia. Warstwa izolująca pomiędzy potencjalnymi złożami gazu łupkowego a zbiornikami wód pitnych jest więcej niż wystarczająca dla ich całkowitej ochrony.

Byle nie na skróty

Wbrew powszechnemu mniemaniu w dziedzinie eksploatacji gazu łupkowego nie stawiamy pierwszych kroków na dziewiczym lądzie. Zdecydowana większość technologii jest znana i od lat w Polsce stosowana. Umiejętność bezpiecznego przechodzenia otworami wiertniczymi przez zbiorniki wód pitnych została w Polsce opanowana dobrych kilkadziesiąt lat temu. Zajmują się tym specjalistyczne firmy, a teorię opracowali naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej i kilku politechnik. Bezsprzecznie nowe jest szczelinowanie na tak masową skalę. Jednak reszta to zwykłe górnictwo gazu ziemnego, a przecież kopalni gazu mamy w Polsce sporo – na Podkarpaciu, w zachodniej Polsce, na Pomorzu Zachodnim, również na Bałtyku. Pracują już kilkadziesiąt lat – bez większych problemów.

W tej trudnej dziedzinie, gdzie operuje się ogromnymi ciężarami, ciśnieniami i wybuchowym gazem, stawką jest nie tylko dobro środowiska, ale przede wszystkim życie ludzkie. Kluczowe jest ścisłe przestrzeganie zasad dobrej praktyki i przepisów. A przepisów jest ogromna ilość, właściwie na każdą okazję – również awaryjną. Kształtowały się w ciągu stulecia, wiele z nich jest oryginalnym polskim wkładem do sztuki wiertniczej. Nad ich przestrzeganiem czuwa sporo instytucji, człowiek jest jednak ułomny. Tendencja do chodzenia na skróty jest powszechna, nawet w krajach o tak wysokiej kulturze technicznej jak Stany Zjednoczone.

Dlatego po wielu uszczypliwościach skierowanych pod adresem Foxa musimy jednak powiedzieć o nim dobre słowo. Jego dzieło uczuliło bowiem koncerny naftowe na przestrzeganie standardów i zaalarmowało ekologów, którzy razem ze służbami nadzoru górniczego i ochrony środowiska z pewnością będą teraz bacznie patrzyli na ręce eksploratorom.

W poszukiwaniu dziury w całym

Gdzie zatem można spodziewać się kłopotów? Czy możemy spokojnie zająć się konsumpcją dóbr drugiej Norwegii (jeśli tylko politycy ustalą jak strzyc koncerny naftowe, bez wypłaszania ich z tego interesu)? Niezupełnie. Problemów jest wciąż sporo, choć wcale nie tam, gdzie widzi je Fox i jego zwolennicy.

Wydaje się, że podstawowym wyzwaniem będzie skala przedsięwzięcia. To prawdopodobnie największa inwestycja w powojennej Polsce, porównywalna z budową nowego zagłębia, np. węglowego. Potrzebne będą ogromne ilości maszyn, rur, a przede wszystkim wody. To oznacza konieczność przerzutu tysięcy ton materiałów i urządzeń na tereny odwiertów. A po likwidacji otworu lub przekształceniu go w eksploatacyjny trzeba wywieźć cały ten ciężki sprzęt – wieże wiertnicze, pompy, generatory oraz sporo odpadów płynnych przeznaczonych do utylizacji. To znów oznacza transport – kolumny cystern i ciężarówek. Ponadto potrzebne będą oczyszczalnie do utylizacji płuczki i tej części płynów do szczelinowania, które wracają na powierzchnię (ok. 20% zatłoczonych). Technologie utylizacji nie stanowią większego problemu (dla dociekliwych płuczka jest odpadem o kodzie 01 05 08, płyn szczelinujący to odpad 01 01 02). Nie są one specjalnie trudne do oczyszczenia – kilkadziesiąt specjalistycznych firm w Polsce już zaciera ręce w nadziei na spore zyski, ale trzeba będzie zainwestować w nowe urządzenia i przeznaczyć na nie tereny.

Potrzeba będzie też sporo wody. Na jeden otwór zużywa się jej od 10 do 50 tys. m3, a w ciągu kilku lat powstanie ich co najmniej tysiąc. Zdaniem specjalistów nie naruszy to równowagi środowiska. To znów kwestia proporcji – tylko przez Wisłę w dolnym biegu w ciągu sekundy przetacza się średnio ponad tysiąc m3 wody. Wbrew powszechnemu przekonaniu zasoby wody, zwłaszcza podziemnej, mamy stosunkowo duże. Problem mają Amerykanie w pustynnych częściach kraju, nie występuje on w krajach o klimacie umiarkowanym.

Spora część potencjalnych złóż gazu łupkowego leży na terenach wrażliwych ekologicznie, na dodatek pozbawionych sieci dobrych dróg. Wzrost natężenia ruchu, choć chwilowy, może niekorzystnie wpłynąć na środowisko i nadwerężyć cierpliwość mieszkańców. Nie dziwią zatem protesty w miejscowościach turystycznych. Trudno wczasowiczom fundować kilka tygodni hałasu wiertnicy i na dodatek karawany tirów rozjeżdżających drogi. Również widok wieży wiertniczej w sielskim krajobrazie nie każdemu się spodoba. Co prawda zniknie ona po kilku tygodniach i nigdy się więcej nie pojawi (otwory produkcyjne nie wymagają jej obecności), ale wrażenie kontaktu z naturą może zepsuć. Dlatego też nie wszystkie złoża będą eksploatowane. To normalne w dzisiejszych czasach, kiedy nauczyliśmy się kalkulować wartość przyrodniczą terenu. Między innymi z tych powodów nie są eksploatowane złoża żelaza, tytanu i wanadu w sercu Suwalskiego Parku Krajobrazowego.

Z drugiej strony, część mieszkańców pewnie nie będzie się chciała pogodzić z utratą miejsc pracy, które generuje przemysł naftowy, oraz utratą dochodów z opłat eksploatacyjnych przeznaczonych w 60% dla samorządów. To dylemat dla społeczności lokalnych – czy cierpieć przez kilka tygodni i narażać się na ucieczkę turystów, ale w przypadku sukcesu zyskać szansę na dochody przez 20-30 lat, czy też pogonić poszukiwaczy gazu łupkowego i mieć święty spokój. Na szczęście, rozprzestrzenienie formacji łupkowych w Polsce jest spore – ponad 30% kraju – więc rezygnacja z niektórych lokalizacji nie powinna zaważyć na powodzeniu całego przedsięwzięcia. Zdaje się, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, możemy rzeczywiście za kilkanaście lat mieć w Polsce drugą Norwegię. No, może Holandię…

Mirosław Rutkowski
Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy

Gaz łupkowy – krótki kurs

  • Terminem gaz łupkowy albo gaz z łupków (ang. shale gas) określa się naturalny gaz ziemny wydobywany z bogatych w materię organiczną bardzo drobnoziarnistych skał ilasto-mułowcowych, nazywanych łupkami ze względu na ich zdolność do łatwego dzielenia się na cienkie płytki pod wpływem uderzenia.
  • Gaz łupkowy nie różni się składem od naturalnego gazu ziemnego. Zawiera metan (75–95%) oraz azot. Podrzędnymi domieszkami są etan, propan, helowce, tlen i tlenek węgla. Nie stwierdzono obecności siarkowodoru, który bywa najbardziej kłopotliwym składnikiem gazu ziemnego. Przed skierowaniem do sieci gaz jest odwadniany, oczyszczany i standaryzowany. Jest bezwonny. Z powietrzem tworzy mieszaninę palną lub wybuchową (w zakresie 4,5–15%).
  • Łupki są skałami powszechnie występującymi w przyrodzie. Większość to osady dna morskiego, które tworzyły się w różnych okresach historii Ziemi. Nie wszystkie zawierają węglowodory. Szanse mają tylko te, które wzbogacone są w materię organiczną i przeszły przez ściśle określony etap podgrzewania (okno naftowe).
  • Globalne zasoby węglowodorów w łupkach prawdopodobnie kilkakrotnie przewyższają zasoby gazu w złożach konwencjonalnych. W Polsce najbardziej perspektywiczne są łupki dolnego syluru i górnego ordowiku występujące na głębokości 2,5–4,0 km w pasie Pomorze Środkowe – Mazowsze Wschodnie – Lubelszczyzna. Gaz mogą zawierać też łupki dolnego karbonu w północnej części Dolnego Śląska i w Małopolsce.
  • Wstępna lokalizacja stref potencjalnie złożowych była możliwa dzięki badaniom prowadzonym przez Państwowy Instytut Geologiczny od lat 20. XX wieku. Rdzenie wiertnicze pobrane podczas 7500 głębokich wierceń posłużyły do sporządzenia map podłoża. Wszystkie rdzenie są przechowywane w magazynach Centralnego Archiwum Geologicznego. Mogą być ponownie analizowane chemicznie, co w połączeniu z badaniami geofizycznymi pozwala na dokładne wyznaczenie miejsc odwiertów poszukiwawczych.

Źródło : Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy

Artykuł ze strony http://gazlupkowy.pl